… warunki życia dzieci i młodzieży, są zawsze ściśle powiązane z poziomem intelektualnym i zamożnością rodziców. Wiadomo wszystkim, że społeczność wiejska na kresach wschodnich, posiadała najniższy poziom wykształcenia w Polsce, żyła biednie i w prymitywnych warunkach.. Warunki życia ludności wiejskiej po powstaniu Niepodległej Polski, zaczęły ulegać stopniowej poprawie, a tym samym zmieniało się życie dzieci i młodzieży. Szkoda tylko, że te zmiany zachodziły bardzo wolno. Charakterystyczną cechą zamieszkałej na kresach ludności było to, że rodziny były wielodzietne, duży analfabetyzm wśród rodziców, zacofanie gospodarcze i prymitywne warunki codziennego życia. Rodziny były bardzo liczne, mimo dużej śmiertelności dzieci (prawie, w co drugiej rodzinie zmarło dziecko), rodzina z pięciorgiem dzieci, uważana była za małą.
Gdy utworzono Publiczne Szkoły Podstawowe i wprowadzono powszechny obowiązek posyłania dzieci do szkoły, część rodziców była z tego powodu oburzona na władze gminne. Uczęszczanie do szkoły odrywało tylko dzieci od prac i obowiązków domowych. Taki pogląd na posyłanie dzieci do szkoły, reprezentowało wiele osób, które na osobistym przykładzie, przekonywały sąsiadów, że szkoła dzieciom nic nie daje. Wszystkie dzieci w rodzinie, były angażowane do zajęć gospodarskich i domowych w zależności od płci i wieku. Zlecano im między innymi następujące czynności w gospodarstwie rodzinnym:
- opiekę i pomoc rodziców w wychowaniu młodszego rodzeństwa;
- pasienie gęsi, krów, pielęgnowanie kurcząt, zbieranie „zielska” dla świń;
- zbieranie szczawiu, jagód, orzechów, grzybów, kłosów zbóż na ścierniskach i polnych ziół;
- uczestniczenie w żniwach, sianokosach, wykopkach, pieleniu grządek w ogrodzie;
- pilnowanie domu, zbieranie gałęzi i szyszek w lesie na opał;
Warunki bytowe dzieci i młodzieży były ciężkie. Najczęściej chatka była jednoizbowa, zbudowana z ociosanych klocków drewna sosnowego, z małymi oknami i kryta słomą. Zamiast podłogi w chacie było „klepisko” z gliny, co jakiś czas posypywane żółtym piaskiem. Ściany i to nie we wszystkich chatach były bielone wapnem. W kącie izby, stał duży piec z cegieł, który spełniał wiele pożytecznych funkcji: ogrzewał izbę, w nim piekło się chleb i gotowało posiłki, na nim wygodnie się spało dzieciom w zimie i suszyło zboże do mielenia w żarnach, a pod piecem zimowały kury. Obok pieca stała „kładuszka” (pieniek do rąbania drewna) i przybory do obsługi pieca takie jak: „kaczerga” (rodzaj pogrzebacza), „wiłki” (urządzenie do wstawiania i wystawiania garnków z pieca), „czepiło” (uchwyt na długim trzonku, do patelni przy pieczeniu blinów w piecu) i „wienik” (miotła do wymiatania popiołu z pieca). Wszystkie metalowe części przyborów do pieca wykonywał miejscowy kowal, obsadzał na długie ( do 2 m.) trzonki już sam gospodarz. Najważniejszym przyborem była „kaczerga”, bo oprócz obsługi pieca, była bardzo przydatna gospodyni domu, do obrony przed psami lub wilkami, gdy wieczorem wybierała się do sąsiadek na „pogaduszki”.
W przeciwnym do pieca rogu izby, stał duży zbity z desek stół i obok długie ławy. Na ścianie nad stołem, wisiały ukośnie zawieszone obrazy świętych, a za nimi palma wielkanocna, święcone wianki i gromnica. W izbie było jedno, lub dwa łóżka, bez względu na wielkość rodziny, na których spali rodzice z najmłodszymi dziećmi. Zwykle w widocznym miejscach izby stał „kufer” (skrzynia) posażny gospodyni domu, w którym przechowywana była świąteczna garderoba. Oprócz tego w izbie były jeszcze takie przedmioty jak: kołowrotek, krosna tkackie, drewniane wiadra na wodę i półka na naczynia kuchenne, to żeliwne garnki, gliniane miski i drewniane łyżki. Jeśli w domu były widelce, to przeznaczone były dla gości, domownicy mięso jedli rękami. Do oświetlenia izby używano „łuczywa” (drewniany wiór), w późniejszych latach do oświetlenia służyła naftowa lampa. Posiłki spożywano z jednej dużej glinianej miski. Jeśli ktoś z domowników znalazł kawałek skwarka, to przekazywał najmłodszemu dziecku. Gdy przypadkiem komuś wypadł chleb z ręki i spadł pod stół, to musiał go podnieść, pocałować i zjeść. Na stole najczęściej gościły kartofle, kapusta i „krupy” (kasze). Za okrasę służył olej lniany, owczy łój, mleko i słonina. Chleb pieczono zwykle, co dwa tygodnie z dodatkiem kartofli, by długo był świeży. Mięso spożywano tylko w święta i to zwykle w okresie zimowym, bo w lecie były trudności z jego przechowywaniem. Przy spożywaniu mięsa obowiązywała zasada, że „mięso się je a nie wącha”. Cukier był rarytasem i przeznaczonym zwykle dla najmłodszego dziecka. Musiało być duże święto, żeby starsze dzieci dostały kawałek chleba umoczonego w mleku i posypanego cukrem.
W lecie utrapieniem mieszkańców chłopskiej izby były muchy, z którymi walczyli bez większych rezultatów wszyscy członkowie rodziny. Drzwi i okna izby, musiały być zawsze zamknięte. Przynajmniej dwa razy dziennie, gałęziami domownicy wypędzali muchy z izby, przez otwarte drzwi. Oprócz tego muchy się truło muchomorami, topiło w muchołapkach, łapało workiem na „belice”, wyławiało przetakiem i zabijało „muchobójką”. Mimo tego, much było dużo i skutecznie budziły domowników już o świcie. Materiałem na odzież było płótno i sukno utkane w zimie przez gospodynie, na domowych krosnach. Ubrania „kościelne” szył krawiec, a pozostała garderobę, szyła ręcznie sama gospodyni. Przy ubiorze, kierowano się zasadą „ubranie ma być mocne, tanie, ciepłe i wygodne”. Dzieci do 5 lat bez względu na płeć chodziły w długich do kostek sukienkach. Pranie odbywało się obok rowu z wodą, przy pomocy „pralnika” (kawałka deski z rączką). Do zamaczania bielizny i pościeli przed praniem, używano zmiękczonej popiołem drzewnym wody. Za odzienie wierzchnie służyły kożuchy z baranich skór. W lecie wszyscy (dzieci i dorośli) chodzili boso. Obuwie zakładali jedynie przed wejściem do kościoła, zdejmowali po wyjściu z niego i boso z obuwiem zawieszonym na ramieniu, wracali do domu. Za obuwie zimowe służyły wojłoki, „chodaki” (podobne do góralskich kierpców) i trepy. Obuwiem świątecznym były buty i trzewiki. Małe dzieci w zimie miały zwykłe „obuwie dyżurne’, którego używały gdy zachodziła „pilna potrzeba” chwilowego opuszczenia izby. Potrzeby fizjologiczne rodzina przeważnie załatwiała za „gumnem” (stodołą), słynne „Sławojki” zaczęły powstawać dopiero w połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku. Przy wszelkiego rodzaju chorobach, kierowano się zawsze tą samą zasadą, „jeśli choroba sama przyszła to i sama musi odejść”. Nie zawsze ta zasada w praktyce się spełniła, to usprawiedliwiano ją „wolą Bożą”. W każdej rodzinie do leczenia były zawsze zapasy różnych suszonych ziół, z których robiono napary do picia, płukania, smarowania i okładów. Na bóle zębów robiono „kadzenie święconym zielem”. Zabieg prosty i podobno skuteczny. Do glinianego naczynia, kładło się węgle z pieca, na które sypało się pokruszone święcone wianki. Dym wdychało się otwartymi ustami przy szczelnie okrytej głowie „dziaruchą” (płachtą). Do łagodzenia dolegliwości wewnętrznych, używano sody oczyszczonej.
Czas i rytm życia mieszkańców wsi, zwłaszcza w lecie, wyznaczało słońce. O jego wschodzie wstawali do pracy a po zachodzie kładli się spać. Doskonale również radzili sobie z czasem wysyłania dzieci do szkoły, wskazówką godziny była długość cienia, rzucanego przez rosnącą brzozę koło domu, lub wysokości słońca na orbicie. Mieszkańcy wsi starali się wychowywać swoje dzieci w szacunku do starszych, wpajali im obowiązek troski o młodsze rodzeństwo i uczyli od najmłodszych lat pracy w domu i gospodarstwie. W swojej pracy wychowawczej często kierowali się zasadami i wskazówkami kościoła.
Wszyscy domownicy przed każdym posiłkiem robili znak krzyża, każdego wieczoru odmawiali pacierz i co najmniej raz w roku chodzili do spowiedzi i przyjmowali komunię świętą. Religijnym wychowaniem dzieci, zwykle zajmowały się matki. Z okazji pierwszej Komunii rodzice dzieciom kupowali prezenty. Prezentem dla dziewczynki były organki , a dla chłopca scyzoryk (hitem był scyzoryk na dwa końce i ze „świderkiem”- korkociągiem). Największą atrakcją dla dzieci był parafialny odpust, raz w roku, na który rodzice zabierali swoje pociechy. Tylko na odpuście można było kupić lody, lemoniadę i słodkie bułki, przejechać się na karuzeli i posłuchać katarynki. Dzieci bogatszych gospodarzy kupowały sobie nawet lalki, trąbki, piłki gumowe, ołowiane konie i wiele innych atrakcyjnych zabawek.
Dzieci wiejskie zwykle maja mało wolnego czasu i ograniczone możliwości we właściwym jego zagospodarowaniu. Panował tam taki zwyczaj, że czas wolny spędzali osobno dziewczęta i chłopcy z wyjątkiem takich zabaw i gier jak „berek”, „chowany”, „ciuciubabka”, zjeżdżanie sankami z górki itp.
Chłopcy mieli cały arsenał gier i zabaw, organizowanych w rówieśniczych grupach. Ciekawe jest to, że rekwizyty i pomoce do tych gier i zabaw, były powszechnie dostępne i proste do zrobienia przez samych uczestników gier. Najczęściej były to polne kamienie, kije, sznurki, noże, „szmaciane piłki” itp. W większości gier i zabaw mogła brać udział dowolna ilość osób. Najczęściej graliśmy w „pikera”, gra polegała na strącaniu kołka kijami z ustalonych różnych odległości. W „Japońca” grało się parami. Kijem się podrzucało lub podbijało patyk, przeciwnik starał się go złapać i strącić kamyk ze słupka. Gra w „świnie” polegała na wybiciu kijem „piłki szmacianki” z dołka z ustalonej odległości. Gra w „konie” trzeba było z spośród grających wybrać „konie” i „gospodarzy”. Gospodarz uczył konia biegać, „chodzić w zaprzęgu” i przygotować koniowi obrok (szczaw w czapce). Gra w „nóż” polegała na umiejętności wbijania ostrza noża w murawę z różnych pozycji: głowy, ramienia, łokcia, kolana itp. Wygrywający miał prawo nakazać przeciwnikowi, wyciągnięcia zębami z murawy wbitego nożem kołka. Wielkość wbijanego kołka zależała od ilości przegranych punktów. Obok gier, były organizowane różne zawody takie jak: wyścigi na „hadunach” (szczudłach), rzuty kamieniami do celu i na odległość, skoki w dal i wzwyż, różne biegi, sikanie na odległość itp. Ta ostatnia konkurencja wymagała pewnego przygotowania. Trzeba było wyznaczyć linie startową, zrobić kołki do oznaczania odległości wyczynu, zgromadzić zapas suchego piasku i suchym piaskiem wysypać arenę walki. Zawodnik stawał na mecie i tylko jemu znanym sposobem starał się osiągnąć możliwie najlepszy wynik. Ślad najdalej oddalonej kropelki moczu od mety był zaznaczany kołkiem z jego numerem startowym. Po każdym starcie zawodnika, arenę posypywano pisakiem. Zwycięzca z tej konkurencji, był powszechnie szanowany przez rówieśników. W upalne letnie dni, podczas południowej przerwy w pracach polowych i pasieniu krów, spotykaliśmy się nad sadzawką mojego dziadka, Józefa Pietrusiewicza, by zażywać kąpieli. Wszyscy kąpaliśmy się nago. W przerwach kąpieli opalaliśmy się i graliśmy w „dupniaka”. Spotkania nad sadzawką i kąpiel były najprzyjemniejszym sposobem spędzania wolnego czasu. Aby skrócić czas pasienia krów i dłużej się kąpać, prowokowaliśmy krowy do „gilowania” (ucieczki z pastwiska). Przy upalnej i słonecznej pogodzie, bydło było atakowane przez brzęczące owady, które boleśnie kłuły zwierzęta. Najlepszym dla bydła schronieniem przed owadami była obora. Pasąc krowy naśladowaliśmy brzęk tych owadów ciągłym powtarzaniem bzzzzy – bzzzzzy i często przy dużym wysiłku (opluciu i usmarkaniu) odnosiliśmy sukces, krowy uciekały do obory, a my biegliśmy wcześniej nad sadzawkę.
Należy z cała stanowczością podkreślić, że warunki zycia były ciężkie, trudne i prymitywne. Zależne to było w dużym stopniu od rozwoju cywilizacyjnego całego społeczeństwa i zamożności poszczególnych rodzin. Pocieszające było to, że poziom życia kulturalnego i materialnego całego społeczeństwa wolno, ale systematycznie wzrastał. W praktyce się okazało, że ten prymitywny sposób wychowania młodzieży, zdał należycie egzamin w warunkach zagrożenia kraju i okupacji. Cała młodzież gromadnie poszła do pracy konspiracyjnej w szeregach Armi Krajowej. …
Autor:
Janusz Stankiewicz, http://www.stankiewicze.com/