Inne Rekonstrukcje stankiewicze.com

Ludzie gościńca w XVII i XVIII wieku -Bohdan Baranowski

„… zwiększenie liczby ludzi luźnych można zaobserwować w końcu XVIII w., w okresie Oświecenia. Wiązało się to z poważnymi zmianami gospodarczymi i społecznymi, jakie zachodziły wówczas na ziemiach polskich. Znaczne ożywienie gospodarcze powodowało, że zapotrzebowanie na ręce do pracy było większe niż poprzednio. Szczególnie rozrastająca się Warszawa, której ludność u schyłku dawnej Rzeczypospolitej przekroczyła sto tysięcy, stała się chłonnym rynkiem pracy. Ludzie gościńca znajdowali wówczas stałą pracę o wiele łatwiej niż dawniej. W tych warunkach coraz częściej biedota chłopska szukała szczęścia nie na gościńcu, ale ściągała ich do siebie Warszawa lub też inne większe ośrodki miejskie.

W końcu XVIII w. ludzie luźni stanowili około 4,8% ludności w woj. Mazowieckim, 2,6% w woj. Poznańskim, 2,1% w woj. Kaliskim, 2,0% w woj. Sieradzkim i ziemi wieluńskiej..

 Młody chłop
Kobieta z konwiami



Charakterystycznym zjawiskiem dla życia ludzi luźnych była łatwość przenoszenia się z miejsca na miejsce. Najczęściej nie istniały dla nich żadne więzy, jak ziemia lub dom, które by ich łączyły z jedną miejscowością, nie potrafiły ich powstrzymać ustawy przykuwające chłopów do ziemi. Bez żadnych więc przeszkód, w miarę potrzeby, przenosili się oni w zupełnie inne okolice. Nie można zresztą twierdzić, że był to żywioł wędrowny. Bezsprzecznie część ludzi luźnych, jak np. zawodowi pielgrzymi prowadziła stale wędrowny tryb życia, większość jednak tylko przejściowo stawała się nimi, by następnie, znalazłszy odpowiednie miejsce do pracy, przez pewien krótszy lub dłuższy okres czasu, osiąść na miejscu. Rzadko kiedy zakładali oni domy, najczęściej po paru miesiącach lub nawet i paru latach, gdy zaszła potrzeba, przenosili się do innej miejscowości.

Mimo utrudnionych warunków komunikacyjnych, gdy dalekie podróże odbywać trzeba było pieszo, przestrzeń zdawała się nie odgrywać roli dla ludzi luźnych. Przed sądem miejskim z płd. Wsch. Wielkopolski spotykamy się z przybyszami z Małopolski lub Mazowsza. Granice państwowe dla ludzi luźnych nie stanowiły żadnej przeszkody. Ludzie z Wielkopolski masowo udawali się na Śląsk i na odwrót – Ślązacy odbywali wędrówki na ziemie Korony. Pamiętać jednak musimy, że były czasy, kiedy na całym jeszcze prawie Śląsku rozbrzmiewała polska mowa. Zresztą granicą takich wędrówek był najczęściej zasięg etniczny ludności polskiej. Dalej zaczynały się trudności językowe, religijne itp.. W wyjątkowych wypadkach spotkać się mnożna z tym, że taki wędrowiec w „Saksonii był prawie dwie lecie”. Fakt ten miał miejsce za panowania Augusta II, kiedy to w Dreźnie rezydowało niemało dworów magnackich, a służbie saskiej znajdowały się całe regimenty polskie.

Mimo istnienia surowych praw na zbiegłych chłopów szczególnie w okresie zniszczeń wojennych przepisy przykuwające poddanych do ziemi stały się martwą literą. Warunki gospodarcze uniemożliwiały szlachcie rygorystyczne przestrzeganie tego rodzaju bezużytecznych przepisów. Przez palce trzeba było patrzeć na przenoszenie się dorywczo osiadłych komorników do innej wsi, trzeba był przyjmować do pracy ludzi, co do których pewne pretensje mógł wysuwać sąsiad. Zresztą, praktycznie rzecz biorąc, siłą można było utrzymywać na swym gruncie tylko osiadłego chłopa, posiadającego pewien inwentarz żywy i martwy, którego ucieczka była bardziej trudna i skomplikowana. Ludzi luźnych, których całym majątkiem był najczęściej tylko niewielki węzełek, zatrzymać w ten sposób nie było można. Dlatego też w praktyce przywiązani do gruntu byli tylko posiadacze gospodarstw. Natomiast komornicy, czeladź dworska i chłopska itd. miała zupełną wolność przenoszenia się z miejsce na miejsce, po odpracowaniu z góry umówionego okresu. Bardzo często zdarzały się wypadki, że taki człowiek luźny służył przez pewien czas na jednym folwarku, a następnie – „po Godach” – przenosił się do drugiego itd.

Te wędrówki luźnego elementy wiejskiego nie napotykały żadnych przeszkód ze strony szlachty, która chociaż bezsprzecznie mogła na swoją korzyść interpretować obowiązujące konstytucje o zbiegłych chłopach, to jednak praktycznie zdawała sobie sprawę, że ich zatrzymywanie było zupełnym niepodobieństwem. W wyjątkowych okolicznościach, gdy chodziło o jakiegoś specjalnie wartościowego „zbiega” występowano ze swymi pretensjami.

Natomiast jest rzeczą znaną, że miało miejsce „dobrowolne” przyjmowanie przez ludzi luźnych poddaństwa. Najczęściej łączyło się to z objęciem przez dawnego człowieka luźnego gospodarstwa kmiecego lub z poślubieniem przez niego poddanki danego dziedzica. W pewnych wypadkach miało to miejsce wtedy, gdy dawny luźny obejmował we dworze dość intratne stanowisko włodarza, strzelca, kucharza, furmana lub tp. lub gdy chciał uniknąć grożącej mu kary.

Głównym zajęciem ludzi luźnych była mniej lub więcej dorywcza praca najemna. Nic więc dziwnego, że jeśli nawet nie na stałe, to jednak na okres pilnych robót gospodarskich bez trudu znaleźć można było pracę zarówno w gospodarstwach folwarcznych, jak i chłopskich…

Duży wpływ na to, że liczba ludzi luźnych była tak wysoka, miało jednostronne nastawienie rolnictwa na produkcję zbożową. Powodowało to bardzo poważne spiętrzenie robót w okresie żniw. W tym też właśnie czasie zarówno szlacheccy właściciele ziemscy, jak również często zamożniejsi chłopi oraz posiadający uprawną rolę mieszczanie, gotowi byli dawać najwyższą nawet zapłatę., aby tylko zdobyć sezonowych kosiarzy i zbieraczki. Młody człowiek zatrudniony przez 30-40 dni przy kosie otrzymywał mniej więcej takie samo wynagrodzenie jak parobek zaangażowany do pracy przez cały rok. Nic więc dziwnego, że dla wielu ludzi korzystniejsze było najmowanie się do prac sezonowych niż godzenie się do jednego gospodarza na cały rok. Cóż z tego, że podczas wędrówek w poszukiwaniu pracy nieraz trzeba było przez wiele dni pozostawać głodnym; później jednak znalazłwszy dorywcze, dobrze płatne zajęcie, można było w karczmie pohulać. Ponadto życie wędrującego człowieka luźnego wydawało się o wiele ciekawsze niż monotonna, codzienna harówka od świtu do nocy folwarcznego chłopa czy też chłopskiego parobka. Nic więc dziwnego, że wielu ludzi zakosztowawszy życia na gościńcu, nie miało już ochoty wracać do stałej pracy. Mało kto natomiast brał pod uwagę liczne mankamenty życia ludzi luźnych, jak np. wejście w kolizję w bezwzględny sposób odnoszącymi się do włóczęgów władzami państwowymi czy też lokalnymi, czy też różne czyhające na gościńcu niebezpieczeństwa itp.

Bardzo często ludzie luźni najmowali się do pracy sezonowej w gospodarstwach chłopskich. Chłop, zajęty czasem przez pięć dni w tygodniu pańszczyzną, no okres sianokosów lub żniw musiał starać się o najemnika. Praca taka trwała kilka tygodni, nieraz jednak i kilka miesięcy. Niejednokrotnie było to nawet określone terminem do Wielkiejnocy lub św. Wojciecha, do Wszystkich Świętych. Na najtrudniejsze zimowe miesiące trzeba było szukać szczęścia gdzie indziej. Ruszano wówczas „na żebry” lub udawano się do miasta, by tam znaleźć dach nad głową i kęs strawy.

W mieście ludzie luźni szukali najczęściej stałej służby lub trudnili się robotami dorywczymi. Bardzo często godzili się oni do pracy na okres zimowych miesięcy za tak zwaną strawę, czyli wyżywienie, bez żadnej dodatkowej zapłaty. „Strawa” ta nie była zresztą zbyt wyszukana. Zdarzały się wypadki, że zatrudniony u miejskich rzemieślników sezonowy parobek przez kilka miesięcy nie widział chleba, a jedynym wyżywieniem był tylko barszcz i żur.

Mimo istniejących ustaw, pod surowymi karami zabraniających trzymania przez Żydów czeladzi chrześcijańskiej, ludzie luźni w czasie swego pobytu dość często „bawili się różnymi robotami u Żydów”. Zajęcia u Żydów były zresztą dość różnorodne. Przeważnie była to praca domowa, noszenie wody, rąbanie drew. Niejednokrotnie miała ona charakter przemysłowy. Rzemieślnicy żydowscy, przeważnie tak zwani „partacze” mieszkający na przedmieściach, najmowali pozbawionych pracy ludzi luźnych do mniej skomplikowanych czynności przemysłowych. Zdarzało się, że zimą po kilkunastu czeladników chrześcijańskich pracowało u jednego rzemieślnika żydowskiego. Ze względu na specyficzny charakter źródeł trudno stwierdzić, że mamy do czynienia z zalążkami przyszłej manufaktury.

W okresie wojennych zniszczeń ludzie luźni chętnie garnęli się do pracy w mieście na zimowe miesiące, natomiast na miesiące letnie wyruszali na wieś. Odnosi się wrażenie – chociaż niemożliwe jest stwierdzenie tego na podstawie dostępnego materiału źródłowego – że w omawianym okresie praca na wsi była bardziej poszukiwana i prawdopodobnie lepiej płatna niż w mieście. Było to z pewnością następstwem upadku miast i względnie szybszej odbudowy wsi. Nie bez znaczenia mogło również być i to, że surowe, nieraz wprost drakońskie przepisy prawa miejskiego odstraszały ludzi luźnych, z których większość aż nazbyt często wchodziła w kolizję z obowiązującymi ustawami. Natomiast prawo wiejskie, z względnie łagodną interpretacją „maydeburku” nie budziło już takiej grozy.

Sytuacja uległa jednak radykalnej zmianie już w drugim ćwierćwieczu osiemnastego wieku. Przeżywające okres ponownego rozkwitu miasta stają się wtedy terenem ożywionej emigracji ludzi luźnych, którzy nie traktują już ich jako chwilowego miejsca schronienia, lecz przeciwnie, starają się tam na stałe osiedlić. Masowe opuszczanie przez ludzi luźnych wsi powoduje, że szlachta stara się związać ich ze wsią na drodze prawnej.


       

 Przed sklepem 
 Sprzedawca cebul


Ludzie luźni najmujący się do pracy w mieście, jak i na wsi, najczęściej prócz niewielkiej zapłaty w gotówce lub ubraniu otrzymywali pożywienie. Jedynie tylko luźni obarczeni rodziną, którzy siedzieli po komornym, godzili się bez wyżywienia. Na ogół jednak i ta kategoria najemników otrzymywała w części zapłatę w gotówce, resztę zaś w naturaliach, a więc zbożu, mące, kaszy, słoninie itd.

Wbrew panującym poglądom o patriarchalnych stosunkach między gospodarzem a jego czeladzią zeznania składane przed sądami miejskimi przez ludzi luźnych, wskazują na zgoła co innego ( nie wiadomo jedynie czy nie są to wypadki zbyt krańcowe). Nadzwyczaj częste były wypadki porzucania pracy przed upływem terminu. Dowiadujemy się również o zmuszaniu ludzi luźnych do zbyt ciężkich robót, o biciu, zamykaniu w piwnicy, trzymania związanej, na pół rozebranej czeladzi na mrozie itd. Najczęściej jednak przyczyną porzucania pracy nie było bicie lub nadmierna praca lecz niedostateczne pożywienie. Sam nieraz nie dojadający chłop lub rzemieślnik miejski systematycznie głodził swoją czeladź.

Dość często wreszcie spotykamy się z wypadkami odmawiania przez jednego mieszczanina czy chłopa drugiemu dziewki służebnej lub parobka. Tego rodzaju „niecnotliwość” napotykała na ostre potępienie ze strony samorządu miejskiego lub wiejskiego. Stąd dość często zdarzały się procesy o „podmówienie” czeladzi. Wreszcie trzeba dodać, że często dochodziło do sporów na tle wydania obiecanej zapłaty. Pracodawca najczęściej starał się wykwitować swego najemnika, strącając mu część należności za szkody przezeń poczynione, nieraz zupełnie fikcyjne (wilki zjadły pilnowane przezeń owce, zdechł koń, którym orał itp.). Dość częste były te zatargi na tle należności w naturze lub ubraniu, które otrzymywać miał najemnik.

Pokrzywdzony luźny najczęściej nie próbował dochodzić swych praw na drodze sądowej. Wiedział, że klasowy charakter ówczesnych sądów miejskich lub wiejskich, w których decydujący głos mieli bogaci mieszczanie lub chłopi, wręcz uniemożliwiał wygranie sprawy. Dlatego też zamiast narażać się na drogą i kłopotliwą rozprawę sądową, luźny chwytał się innego sposobu, po prostu okradał zatrzymującego pensję gospodarza. Były to zaś wypadki tak częste, że po prostu uważać je można za zgodne z nie pisanym prawem, jakim rządzili się ludzie luźni. W swoi mniemaniu nie uważali oni tego za kradzież, a tylko samowolne wymierzenie sprawiedliwości.

Znaczna liczba ludzi luźnych, nabywszy w mieście pewnej rutyny rzemieślniczej, chodziła od wsi do wsi, zarabiając na utrzymanie swą pracą. Niejednokrotnie byli to rzemieślnicy o tak niskich kwalifikacjach, że na miesiące letnie najmowali się do robót polnych, a zimą za wyżywienie i dach nad głową wykonywali różnego rodzaju roboty krawieckie, szewskie itd. Nieraz byli to rzemieślnicy uniwersalni, którzy jednocześnie występowali jako kowale, kołodzieje, garbarze, rymarze, nawet weterynarze i chirurdzy. Domyślać się można, że ich wiadomości nie były zbyt wysokie i z trudnością wystarczyły na prowadzenie nędznego żywota.

Bardzo różne było pochodzenie społeczne ludzi luźnych. Zdecydowanie przeważały wśród nich dzieci chłopskie. Z zupełnie zrozumiałych przyczyn byli to synowie i córki komorników, chałupników, zagrodników czy też innych grup biedoty wiejskiej. Sporą liczbę stanowili luźni pochodzenia mieszczańskiego. Zdarzali się też luźni pochodzenia szlacheckiego. W żadnym niemal kraju, poza Gruzją, odsetek ludności szlacheckiej nie był tak wysoki jak u nas. Z pewnym przybliżeniem można przyjąć, że na ziemiach polskich dawnej Rzeczypospolitej odsetek szlachty wynosił około 10%, a  w niektórych województwach, jak np. w podlaskim, dochodził nawet do 30%. Znaczna też była rzesza szlachty zupełnie ubogiej, której poziom życia nie różnił się od chłopskiego. Spora więc liczba synów, a niekiedy córek zagrodowej szlachty ruszał na gościniec, by szukać kawałka chleba. Szczególnie w czasach Oświecenia wśród ludzi luźnych przebywających w Warszawie lub jej okolicach wielu było przedstawicieli tej zdeklasowanej, najuboższej szlachty. Zresztą zagadnienie to wymaga szczegółowych studiów; nie wszyscy luźni podający się za szlachtę wywodzili się z tej warstwy społecznej. Wielu z włóczęgów chłopskiego lub mieszczańskiego pochodzenia zdawało sobie sprawę, że szlachecki „klejnot” może ułatwić im zdobycie dość dobrej pracy. A że w środowisku tym nie trzeba było legitymować się dokumentami, czy przedstawiać świadków, łatwo można było uchodzić za „urodzonego”. Wśród ludzi gościńca autentycznie zresztą szlacheckiego pochodzenia zdarzały się również dziewczyny, które swoim postępowaniem naraziły rodzinę na „hańbę” i po urodzeniu nieślubnego dziecka musiały uciekać z domu.

Charakterystyczne było to, że znaczna część ludzi luźnych wchodziła do tej warstwy już z urodzenia. Byli to więc synowie czy córki, pod względem położenia socjalnego do nich zbliżonych, a więc czeladzi dworskiej, czy plebsu miejskiego. Naturalnie są to sprawy sporne, czy np. czy np. czeladź wiejską zaliczyć do chłopów czy nie. Stwierdzić jednak trzeba, że ze względu na swe położenie gospodarcze oraz łatwość przenoszenia się z miejsca na miejsce była ona pod pewnym względem zbliżona do ludzi luźnych. Prawie wszyscy  ludzie luźni, którzy rekrutowali się z różnych stanów są dziedzicami tej straszliwej nędzy, z której miała później wyrosnąć klasa robotnicza.

Przyczyny, które skłaniały ludzi do wyruszenia na gościniec były różne. Chłopski i mieszczański parobek marzył o poprawie warunków swego szarego życia bez przyszłości. W dzieciństwie swym nasłuchał się bajek, o takim jak on biednym młodzieńcu, który wyruszywszy w daleką wędrówkę, po pokonaniu różnych przeciwieństw, zdobył rękę królewny lub odnalazł strzeżony przez złe moce skarb. W marzeniach widział siebie bohaterem tych prastarych ludowych bajań. A jednocześnie do uszów dochodziły z pewnością wyolbrzymione wiadomości o tym, że w Warszawie czy też innych okolicach można znaleźć przyjemniejszą i o wiele lepiej płatną pracę. I oto pewnego dnia pod wpływem namowy któregoś z przyjaciół, czy niekiedy nawet i zupełnie samorzutnie, opuszczał dom rodzinny i ruszał na gościniec szukać lepszych warunków życia.

Rzeczywistość okazywała się przeważnie inna niż ją sobie w marzeniach wyobrażał prosty parobczak. Najczęściej trafiał na podobne warunki, jakie miał w rodzinnej wsi lub miasteczku i nadal pracował w charakterze parobka. A jeśli nawet znalazł inną pracę np. tracza, robotnika zatrudnionego przy budowie, flisaka, wolarza, to też warunki jego życia nie ulegały większej zmianie. Niekiedy zniechęcony tym wracał w rodzinne strony. O wiele częściej jednak bał się kary za ucieczkę, wstydził się przyznać przed najbliższymi o swoich życiowych niepowodzeniach i pozostawał w tym miejscu na stałe lub ruszał dalej na gościniec szukać nowej, lepszej pracy.

Bardzo często ucieczka z rodzinnej wsi następowała na skutek złych stosunków rodzinnych. Ojciec „po tyrańsku postępował, zabierał zarobione pieniądze”, „macocha głodziła i dokuczała”, „ z bratem się zwadził” – takie oto i podobne powody podawali zatrzymani luźni jako przyczynę ruszenia na gościniec.

Dziewczęta często opuszczały dom pod wpływem namowy wędrujących akurat przez daną wieś lub miasteczko luźnego. Kusił wspaniałymi perspektywami, obiecywał ożenek i wyprowadzał dziewczynę w inne okolice.

Wielu luźnych ruszało na gościniec pod wpływem „ukrzywdzenia” ze strony chlebodawcy. Gospodarz „po katowsku bijał” parobka, „szczędził” na strawie, „głodził”, nie wypłacał ustalonych zarobków. Rzemieślnik z małego miasteczka zamiast uczyć „zawodu” traktował ucznia jako parobka i zmuszał do pracy w polu.

Niekiedy młody chłopak lub młoda dziewczyna uchodzili na gościniec, aby uniknąć grożącej im kary. Młody parobek za kradzież osadzony został w gęsiorze, miał być następnego dnia oćwiczony rózgami. Udało mu się uwolnić i zbiegał w inne okolice. Dziewczyna zgrzeszyła przeciwko „szóstemu przykazaniu Boskiemu”. Miała otrzymać porcję plag i przez trzy niedziele, ku uciesze gawiedzi, pozostawać w kunie. Nie chcąc się narażać na pośmiewisko, zbiegała. Służąca niesłusznie posadzona o kradzież pieniędzy chlebodawcy, której zagrożono oddaniem w ręce kata, uszła na gościniec.

Młodzi mężczyźni zbiegali niekiedy na gościniec w obawie przed wcieleniem do wojska.. Np. „przed werbunkiem żołnierzy carskich” uciekł chłop ze wsi położonej na terenie Galicji. „Oddany w żołnierze” młody mężczyzna wyrywa się z transportu i uchodzi aż do Warszawy, gdzie chwyta się najcięższej pracy, aby móc się utrzymać. Sporo ludzi luźnych to dezerterzy z pruskiej armii, w której służyło wielu polskich rekrutów podstępem lub siłą włączonych w jej szeregi. Niekiedy uciekano również gdy dziedzic nakazał pełnić obowiązki pańskiego hajduka albo nakazywał dziewczynie zostać dworską służącą.

Kiedy indziej znów oddanie przez rodziców syna do rzemiosła, które mu się nie podobało, powodowało ucieczkę. Tak np. „rodzice rękodzieła szewskiego uczyć mnie kazali… lecz do tego rzemiosła ochoty nie mając… przystałem… do pasania owiec”. Uczył się „profesyi rzeźniczej”, ale że do tego zawodu „serca nie miał”, poszedł na gościniec i począł szukać innej pracy.

A wreszcie były setki innych powodów, dla których biedota chłopska lub mieszczańska zbiegała .

Niekiedy też zupełnie przypadkowe czynniki decydowały, że młody parobczak decydował się na porzucenie służby w rodzinnej wsi. Oto np. młody chłopak wybrał się na odpust do Gidel w Radomszczańskim. Tam namówiony został przez zupełnie nie znanego sobie luźnego, aby z nim szedł do Warszawy. I od tego momentu zostawał również luźnym, godzącym się do pracy w coraz to innej miejscowości. Inne – młody człowiek z małego miasteczka wybrał się na odpust do Częstochowy. Tam miejscowy szewc namówił go do pracy u siebie. Praca ta nie odpowiadała mu, porzucił ją i ruszył do Krakowa. Młody parobczak za pierwsze zarobione pieniądze poszedł na jarmark kupić sobie przyodziewek i oto nagle beż żadnego pozornie uzasadnionego powodu zmienił zamiar i ruszył na gościniec w poszukiwaniu lepszej pracy.

Na gościniec uciekała i zasilała szeregi ludzi luźnych, przeważnie młodzież. Zdarzały się jednak wypadki, że zbiegali również ludzie w sile wieku, a niekiedy mocno już leciwi. „Od urodzenia we wsi… przez lat 50 bywałem, a gdy mi żona umarła, w te kraje się udałem”. Komornica po śmierci męża wypędzona z mieszkania przez chłopa właściciela chałupy, staje się już w podeszłym wieku kobietą luźną i okresowo godzi się w coraz to innej miejscowości do różnych prac.

Człowiek luźny prawie nigdy nie posiadał żadnego dobytku. Wszystko to co miał, a więc nieliczne zapasy odzieży, nosił ze sobą w węzełku lub koszyku. Zatrudniony w jakiejś miejscowości sypiał w oborze, stajni, chlewie, stodole. Podczas wędrówek, gdy miał pieniądze, nocował w karczmie, gdy ich nie miał – w stogu siana, w stodole do której się po kryjomu wślizgnął, lub nawet, gdy było ciepło – na świeżym powietrzu.

Płynna była granica między wędrującymi w poszukiwaniu lepszego zarobku człowiekiem luźnym a zawodowym włóczęgą lub żebrakiem. Bardzo często ten sam człowiek, przez kilka lat spokojnie pozostający u jednego pracodawcy, później – czy to nie mogąc znaleźć odpowiedniej pracy, czy to za namową spotykanych podczas wędrówek kolegów, czy też ze względu na specjalne upodobania do życia na gościńcu – poczynał przemierzać olbrzymie przestrzenie wynoszące setki kilometrów. Od czasu do czasu, gdy przycisnęła go bieda, przyjmował na krótko jakąkolwiek pracę, aby później, porzuciwszy ją, znów wędrować dalej. A gdy zabrakło mu pieniędzy, poczynał żebrać i znów poszukiwał jakiejś roboty.

Zagadnieniem bardzo trudnym do przebadania jest to – jaką część swego życia spędzał człowiek luźny na gościńcu. Próbując zanalizować około trzydziestu życiorysów, w których mniej lub bardziej dokładnie podany został czas przestawania na służbie oraz odbywania wędrówek, doszedłem do dość dziwnego wyniku: przeciętnie w roku nie pozostawał on na gościńcu dłużej niż 15-20 dni. Naturalnie tego rodzaju obliczenia oparte są na bardzo niepełnych i mało precyzyjnych danych. Przypuszczać jednak można, że gdybyśmy wzięli pod uwagę wszystkich ludzi luźnych, a więc również i tych, którzy nigdy nie byli zatrzymywani, ani nie stawali przed sądem, to przeciętna liczba dni spędzonych na gościńcu uległaby jeszcze znacznemu zmniejszeniu. Olbrzymią bowiem większość ludzi luźnych stanowili nie ci, którzy często wędrowali z miejsca na miejsce, ale parobcy czy też dziewki służebne, które pozostawały na tym samym miejscu pracy przeciętnie przez kilka lat.

W porównaniu z szarym i beznadziejnym losem pańszczyźnianego chłopa, życie człowieka luźnego pozornie przedstawiało się znacznie bardziej barwnie i interesująco. Mógł korzystać z pełnej swobody. Niezadowolony z pracy, mógł ją porzucić i gdzie indziej szukać lepszej. Pamiętać jednak musimy, jak ciężkie były warunki egzystencji chłopskiego parobka, wyzyskiwanych, a niekiedy i poniewieranych przez swych chlebodawców. A przecież przeważająca część ludzi luźnych najczęściej właśnie takie znajdywała zatrudnienie. Również praca parobka pozostającego przy dworskim stole nie była do pozazdroszczenia. A wreszcie i wędrówki nie były ani przyjemne, ani łatwe, ani bezpieczne. W drodze zażyć trzeba było nieraz głodu i niewygód. Wędrując zaś po gościńcu, niekiedy zupełnie przypadkowo można było dostać się w ręce władz pilnujących porządku publicznego, które z ludźmi nie posiadającymi stałego miejsca zamieszkania, nie obchodziły się zbyt łaskawie. Wystarczyło drobne przewinienie, pozornie niczym nieuzasadnione podejrzenie, że wędrujący dokonał w danym mieście kradzieży, aby osadzano go w dybach, a sąd miejski rozpoczynał przesłuchania. A gdy oskarżony nie chciał się przyznać do niepopełnionej kradzieży, niekiedy za pomocą tortur zmuszano go do, złożenia obciążających zeznań, po których skazywano go na śmierć.

Każda, pozornie błaha choroba mogła stanowić dla wędrującego koniec jego życia. Póki był silny i zdrów, dawał sobie jakoś radę. Chory, co prawda, mógł niekiedy znaleźć pomoc w istniejących w miastach lub nawet i we wsiach przytułkach tzw. szpitalach, bardzo często jednak ze względu na brak miejsca odprawiany był sprzed ich drzwi. Brak mu było pieniędzy na nocleg i wyżywienie. Za słaby, żeby móc żebrać i oto opadał coraz bardziej z sił. Dość duża liczba ludzi luźnych w ten właśnie sposób rozstawała się z życiem. A wypadki znalezienia na gościńcu zamarzniętych na śmierć lub zmarłych z głodu lub wyczerpania wędrowców były bardzo częste. Jeśli nawet luźny, posiadający żelazne zdrowie, zdołał dożyć do wieku starczego, to wówczas najczęściej czekał go kij żebraczy…”

Ciekawostka o małżeństwie:

 „ związki małżeńskie z miłości zdarzają się między ludem polskim bardzo rzadko, chłop kieruje się nie sercem, przywiązaniem, ale interesem … małżeństwo nie jest związkiem serc, lecz kontraktem obustronnym, podobnie jak kupno i sprzedaż”

Posag wnoszony przez pannę młodą zależny był od stanu majątkowego jej rodziny. Czasem była to działka ziemi, która za zezwoleniem pana wsi lub na mocy powszechnie obowiązującego zwyczaju powiększała gospodarkę nowożeńca, kiedy indziej zaś – tylko ruchomości. Posagiem odpowiednim dla córek komorników lub bezrolnych zagrodników była zwykle krowa lub chociażby odchowany cielak. Prócz tego panna młoda wnosiła do wspólnego gospodarstwa trochę pościeli oraz swe osobiste rzeczy.

Na podstawie źródeł pisanych odnosi się wrażenie, że przy zawieraniu małżeństw chłopskich kwestia urody kandydatów do małżeństwa nie odgrywała wielkiego znaczenia. Natomiast istotne było ich zdrowie i pracowitość. W ciężkich warunkach życia chłopskiego dla osób chorych lub leniwych nie było miejsca, toteż za wszelką cenę należało wystrzegać się takiego osobnika jako „dozgonnego towarzysza”.

Opisując życie ludu wiejskiego, autor z początków XIX w. tak scharakteryzował małżeństwa chłopskie: „oczekuje wieśniak po żonie pieniędzy i sprzętów domowych, szuka jej zwykle opodal, wziętość bowiem na wsi, równie jak w mieście, powiększa się w stosunku do odległości, z daleka świetniej się okazują dobre przymioty, gasną wady, które by się widziało z bliska. Powinna być poważna, skromna i cicha dziewczyna, a nade wszystko pracowita, żeby się podobać mogła… Niejedna będąc na jakimś posiedzeniu mało je i pije, a zapytujących się upewnia, że syta, chociaż jej głód i pragnienie dokucza, ażeby się okazała niewiele wymagająca”

Garkuchnia uliczna – litografia J. Lewickiego  
Targ na Nowym Mieście (Warszawa)

Zofia TURSKA

„Z rontem marszałkowskim przez Warszawę”

(Zeznania oskarżonych z lat 1787-1794)

(wypisy – opracowanie własne)

Życiorysy zawarte w tym opracowaniu pochodzą z kancelarii marszałka wielkiego koronnego – a ściślej z ksiąg protokołów przesłuchań instygatorów tj. prokuratorów marszałkowskich z lat 1787 – 1794 r., a odnoszą się do ludzi, którzy z różnych powodów znaleźli się w kolizji z prawem i wskutek popełnionego przestępstwa zostali pociągnięci do sądowej odpowiedzialności przez jurysdykcję,

Niemal wszyscy zrywają więzy łączące je z rodzimym środowiskiem, w nowym nie zdołali się zakorzenić, powiększając szeregi „ludzi luźnych” – luźnych zarówno w sensie gospodarczym, jak i społecznym.

Widać tu wyraźnie jak coraz bardziej dewaluuje się wartość klejnotu szlacheckiego na korzyść wartości ekonomicznych.

Duży odłam szlachty zagrodowej i  mieszczan małomiasteczkowych to w ogóle bezrolni, którym wskutek podziałów spadkowych czy innych przyczyn zabrakło gruntu – zwłaszcza dzieciom licznych rodzin. Tych konieczność życiowa zmusza do szukania chleba w służbie na miejscu czy w przygodnych zajęciach na obcym terenie.

Niezależnie od tej czy innej formy gospodarczej panującej na danym terenie chłop w stanowej strukturze społeczeństwa feudalnego nie był w rzeczywistości człowiekiem wolnym, bo nawet kontrakty zawarte z „zakupieńcami” czy czynszownikami, a nie podlegające opiece prawa, mogły być łamane przez pana. Jako środek najbardziej radykalny uzyskania wolności pozostawało zbiegostwo. Stąd proces zbiegostwa trwa do ostatnich lat Rzeczypospolitej szlacheckiej z niesłabnącym natężeniem.

Niezależnie też od powyższej formy gospodarczej w każdej niemal wsi kształtował się pewien kontyngent ludzi, którzy nie mając oparcia we własnym gospodarstwie, mogli służyć jako najemna siła robocza. Walka toczy się o to, czy ma być to najem wolny czy przymusowy, będący tą samą pańszczyzną w odmiennej cokolwiek postaci. Poza osobistym stosunkiem do pracy istotna różnica między jedną, a drugą formą najmu polegała na tym, że gdy najem wolny kształtował się w stosunkach towarowo-pieniężnych i zawierał już w sobie pierwiastki gospodarki kapitalistycznej, najem feudalny, czyli przymusowy, mieścił się z zupełności w ramach gospodarki naturalnej, gdzie głównym składnikiem wynagrodzenia było wyżywienie, a pieniądz odgrywał minimalną rolę. Wynagrodzenie w najmie przymusowym, zwane zwykle „kopczyzną”, wiąże się z charakterystycznym dla schyłkowego feudalizmu procesem przekształcania chłopa bezrolnego lub drobnorolnego w czeladź folwarczną pozostającą na stałej ordynacji dworskiej, przy ograniczonej wolności osobistej. Najem wolny zapewniał znacznie wyższe wynagrodzenie – w postaci przede wszystkim pieniężnej.

Takie powody o charakterze ogólnym, jak uciemiężenie pańszczyźniane, rola pariasów w klasowej, rozwarstwionej społeczności wiejskiej, pogoń za możnością wolnego najmu skłaniały biedotę do zbiegostwa. Obok tych głównych, istniały jeszcze inne przyczyny, obiektywne lub subiektywne, które powodowały, że nie tylko ci ubożsi, ale także bardziej samodzielne gospodarczo jednostki wychodziły na gościńce w poszukiwaniu lepszej doli w obcym środowisku, w charakterze ludzi luźnych.

Kryterium wyboru zeznań, dokonany przez mnie, było udowodnienie występowania w wieku XVIII zubożenia szlachty i przechodzenia jej do warstwy ludzi luźnych. Ta pauperyzacja prowadziła do zanikania granicy, szczególnie widocznej w środowisku wielkomiejskim, pomiędzy chłopem, a „urodzonym”

Przeczytajcie zatem Państwo nw. życiorysy:

   Wnętrze karczmy
Chłosta nierządnicy



Sosiński Jan – masztalerz – 15 XI 1787 r.

„ Rodem jestem ze wsi Suchożebry, dóbr szlacheckich, z parafii suchożrebskiej, o półtorej mili od miasta Siedlec sytuowanej. Lat mam blisko 30, religii katolickiej, kondycyi szlacheckiej, bez żadnej profesyi. Rodzice w dziecinnym wieku mnie odumarli, za życia bawili się rolnictwem w własnej posesyi. Po śmierci rodziców udałem się do krewnych, a najprzód u pana Podniesińskiego do wszelkiej domowej posługi lat 4, potem u niejakiego Gałeckiego do takowychże usług lat 3. Stąd odstawszy powróciłem nazad do Suchożebr, do niejakiego Wita, szlachcica, także do wszelkich usług, a ponieważ wikt przyszczupły dawał, przeto od niego odstać musiałem i tu, do Warszawy przed koronacją Najjaśniejszego Pana (Stanisława Augusta w 1764 r.) przybywszy zostaję. Będąc najprzód rok 1 na fabryce mularskiej, potym udałem się w służbę: najprzód do posła angielskiego za pomocnika do stajni lat 3, za forysia lat 4, za masztalerza lat 3 – wszystkiego 10 lat; gdy tenże JW. Poseł do Anglii odjeżdżał, przeto ja odprawiwszy się pozostałem w Warszawie i przystałem do JO. Księżnej JMci generałowej ziem podolskich (Izabela Czartoryska) za masztalerza na lat 2, po których skończonych do posła rosyjskiego teraźniejszego za masztalerza na lat trzy (od wszystkich panów miałem z usług moich zaświadczenia), potym przystałem do jednego sztalmacha do najętej karety na rok jeden, na koniec do jednego Angielczyka, na Otwockim mieszkającego, do koni na lat 3.

Potym zostawawłem i zostaję dotąd bez służby, bawiąc się wyrobkiem, a stąd żonę i troje małych dzieci żywiłem. Stancyją mam przy ulicy Wspólnej, w dworku JW.> Wykowskiego, skąd dnia sobotniego wyszedłem na robotę. Przechodząc się przez cegielnię pustą pewnego szambelana, napotkałem work z pietruszką, trochę kapusty w główkach i selerów, stojęcym pod szopą. Z tym od rana do południa zatrzymawszy się, udałem się za Żelazną Bramę końcem sprzedania tegoż, lecz napotkawszy mnie ogrodnik JP. Zajączka takowy worek i włoszczyznę poznał oraz własność swoję odebrawszy, mnie do aresztu oddał i strawnym tylko na dni 4 opatrzył. Dotąd zeznanie.

J.K. Rozsadowski l.w.k. instyg.”

Agudowicz Kazimierz – fryzjer – 13 XII 1787 r.

„Rodem jestem z Pińskiego, z okolicy Krymne zwanej, młodzian, kawaler, lat rachuję sobie 23; religii katolickiej, kondycyi szlacheckiej; umiem czytać i pisać, i do tego fryzować. W piętnastym roku wieku mego oddali mnie rodzice do JW. Rokickiego, kasztelana mińskiego, do syna, u którego zostawałem lat 3, od którego gdy mnie ojciec odebrał, brat mój starszy oddał mnie do JP. Dowiata, patrona asesorskiego lit. do wszelkich usług gdzie nauczyłem się pisać i czytać; na lat trzy i miesięcy dwa. Ten gdy odjechał do krewnych swoich na Żmudź, odprawiłem się a przystałem potym do JP. Mackiewicza, komornika w Kamieńszczyźnie, w dobrach JW. Massalskiego, biskupa wileńskiego, na rok jeden i miesięcy 3. Potem dostawszy się z Grodna do Warszawy, z niejakim Witarnawskim, koniuszym JW. Biskupa wilen., przystałem do JMci księdza Wicherta, u którego tylko niedziel kilka przebywszy, skorzystawszy onemuż tylko chustek dwie i strawnego zł pol. 16 jeszcze nie wysłużonego zabrawszy, zbiegłem od niego z usług…

…gdzie nadeszła warta szukając złodziejów, a tak napadłszy mnie z niejaką Marianną, nałożnicą niegdy Sikorskiego złodzieja, śpiącego i Kożuchowskiego za piecem się ukrywającego, do niniejszego arestu zabrała, w którym na trzeci tydzień zostaję..

J.K. Rozsadowski l.w.k. instyg.”

Pawłowski Jan – wyrobnik, tracz – 12 III 1788 r.

„rodem jestem z Podlasia, ze wsi Wólki spod Drohiczyna, lat mam może 20, katolik, kondycyi szlacheckiej, rzemiosła żadnego nie umiem. Tu, w Warszawie, wyrobnictwem bawie się. Rodzice moi przed lat kilku pomarli; żyli także z wyrobnictwa. Ja zaś z młodości sługiwałem u chłopów do roboty wiejskiej, po tym chodziłem na statkach; jakoż w roku przeszłym, przed świętami Bożego Narodzenia, dostawszy się na tychże statkach z JP. Raczkowskim, szyprem, dotąd tu bawiłem, mając tu stancyją u JP> Stefanowiczowej na Rybakach, tylko do sypiania. Chodząc do tarcia drzewa i innego wyrobnictwa, a stąd dalsze prowadziłem (życie). W przeszły poniedziałek rano udałem się z innymi wyrobnikami do tarcia drzewa i przyszedłszy na Krzywe Koło do pewnej kamienicy, zastawszy kuchnię otwartą, a będą wcale głodnym i bez grosza, skorzystałem patelnię żelazną i nóż kuchenny; przy czym zostałem spostrzeżony od kucharki, która uczyniwszy okrzyk, zostałem od mieszkających w tej kamienicy przytrzymany i do aresztu niniejszego oddany, w którym tylko ten raz jeden zostaję – bez strawnego. Nic nikomu nad zwyż wyrażoną kradzież nie wziąłem, przeto do niczego więcej przyznać się nie mogę. Tyle wyznał.

J.K. Rozsadowski l.w.k. instyg.”

Wysocki Józef – młynarz, mularz – 6 X 1788 r.

„Rodziłem się w Warszawie, lat rachuję sobie 30, młodzian, religii katolickiej, kondycyi szlacheckiej, profesyi młynarz i mularz. Rodzice jeszcze żyją, ojciec bawi się ciesielstwem, przy którym ja zostaję. Młynarstwa uczyłem się w Piasecznie przez lat 5, skąd wyzwoliwszy się dostałem się do Szkolimowa do niejakiego Antoniego, młynarza, za młynarczyka na lat 4, skąd potym odstawszy, dostałem się do Jeziornej do niejakiego Krystyjana, młynarza, na lat 3. Od tego zaś odstawszy dostałem się do Glinianki do niejakiego Bekiera na lat ¾, skąd odprawiwszy się, dostałem się do Warszawy i tu najprzód u Pani Kozłowskiej półtora kwartału, u Rogowskiego także półtora roku. Nareszcie będąc przy rodzicach robiewałem z mularzami. … Będąc przy rodzicach prowadzę sposób życia z wyrobku, nikomu nic nigdy nie wziąłem oprócz kociołka od Łopackiego, przeto do żadnej innej zdrożności nie przyznaję się. Tyle wyznał.

J.K. Rozsadowski l.w.k. instyg.”

Szpakowski Franciszek – chajdaj – 7 X 1789 r.

„Rodem jestem ze wsi Szpaków, religii katolickiej, lat mam 45. Rodzice moi już nie żyją, kondycyi ślacheckiej, profesyi kuśmierskiej. Od urodzenia mego do lat 15 byłem przy rodzicach, potym udałem się do stryja, u którego byłem lat 12. Potym służbami się zabawiałem u różnych gospodarzów rolniczych przez lat 11.

Porzuciwszy służby udałem się na różne wyrobki i chajdajkę (przeganianie wołów), którą kontynuowałem przez lat 3.

W arescie mar. Kor. Pierwszy raz siedzę, a to za kradzież wolca niewiernemu Rubinowi Mośkowiczowi, którego sprzedałem rzeźnikowi za Wolskimi rogatkami, lecz nie wiem, jak się nazywa, za zł 9, z tych pieniędzy straciełem gr. 13, a zł 8 gr 17 są mi odebrane przy rewizyi.

Także pędzą woły do Wielkopolski z drugimi chajdajami, ukradłem pod Kutnem wolca na paszę i przedałem go w Kłodawie Żydowi za zł 15, które to pieniądze z drugimi chajdajami przepiłem.

Więcej nigdzie kradzieży nie popełniłem. Stancyi nigdzie nie mam, tylko gdzie robię, to i nocuję. Tyle wyznał.

Ludwik Świętosławski, l.w.kor. instyg.”

Sieniawski Franciszek – b. konfederat barski – 22 VII 1793 r.

„ rodem jestem z Ostrówka wsi, w księstwie litewskim sytuowanej, religii katolickiej, kondycyi szlacheckiej, lat około 40 sobię liczę, młodzian. Czytać i pisać nie umiem. Ojciec mój i matka już nie żyją. Od powzięcia rozumu do lat 12 byłem przy rodzicach, którzy na dyspozycjach (przy rządcy) sług8iwali. Potym do ułanów, natenczas pułku koryckiego, za chłopca przystałem i przez półtora roku byłem, a że ten pułk konfederacyja zabrała, więc za szeregowego pod komendę marszałka Puławskiego w tejże konfederacyi lat siedm służyłem, skąd dostawszy się w niewolę moskiewską, w niej przez siedm czyli ośm niedziel byłem, lecz potym wypuszczony zostałem. Z pomienionego aresztu uwolniony będąc przez JO. Księcia Adama Czartoryskiego z innymi konfederatami z wyrobku i garbarki ( roboty ziemne) i innej roboty oraz flisu latem, a zimą z spuszczania drzewa po windugach (windowanie przy przeładunku) życie utrzymywałem.

W czasie od wyjścia z niewoli w Warszawie i Pradze bywałem. Jakoż w Pradze lat teraz będzie cztery, jak u Kazimierza, piekarza, za parobka do roznoszenia chleba tylko (gdyż w rękę plejzerowany (raniony) w konfederacyi będąc, do innej roboty zdatny być nie mogłem) przez trzy lata służyłem.

W areszcie Miasta Nowej Warszawy raz jeden byłem za strzelenie z krucicy czyli pistoletu, niw wiedząc, że był nabity, za co posiedziawszy przez noc, gdy wyeksplikowałem się, że z nieświadomości wystrzeliłem, uwolniony bez kary zostałem. W areszcie zaś marszałkowski pierwszy raz teraz za kradzieże różne z Józefem Sulińskim i Józefem Patockim, którzy wraz ze mną u Kuczyńskiego przechowywali się, wzięty jestem…

B. Marcinkowski l.w.k. instyg”

Malinowski Stanisław – konwisarz i żołnierz – 4 IX 1793 r.

„Rodem jestem z miasteczka Opola, w województwie sandomierskim leżącego, religii katolickiej, kondycyi szlacheckiej; profesyi konwisarskiej, lat 38 rachuję sobie. Pisać ani czytać nie umiem. Rodzice moi nie żyją. Żonę mam, która w dworku JP. Klimkiewicza, kapitana od regimentu gwardyi p. kor., za koszarami tegoż regimentu mieszka i z prania chust z trojgiem dzieci życie swoje utrzymuje. Od urodzenia do lat 17 przy rodzicach w zwyż rzeczonym miasteczku bawiłem i w profesyi konwisarskiej przy ojcu ćwiczyłem się. Potym objąłem służbę u dworu śp. Księcia Sanguszka, gdzie lat 2 za lokaja przesłużywszy i zaświadczenie dobrego w służbie sprawowania się wziąwszy, odprawiłem się i do chorągwi marszałkowskiej lit. Przystałem, gdzie przez lat 7 za gemajna służyłem. Stamtąd wziąwszy abszejt, przystałem do W-o Sokołowskiego, chorążyca, u którego przez rok 1 za lokaja byłem i testymonium dostałem. Po odprawieniu się od niego zawerbowano mię do regimentu gwardyi p. kor., gdzie ciągiem lat 11 za gemajna służyłem, a potym abszejtowałem się. Służąc w regimencie gwardyi, przez miesięcy 9 w łańcuszkach za przechowywanie u siebie nierządnic siedziałem i do robót w koszarach używany byłem. Rok blisko temu, jak od regimentu oddaliwszy się, z wyrobku oraz z szynku życie swoje wraz z żoną i dziećmi utrzymywałem. W areszcie mar. Kor. Już drugi raz siedzę…

Marcin Mioduski l.w.k. instyg.”

Wojewódzka Rozalia – sprzedawczyni cytryn – 2 X 1793 r.

„Rodem jestem ze wsi Zabiela, w województwie lubelskim, ziemi łukowskiej sytuowanej. Religii katolickiej, kondycyi szlacheckiej, mężatka, lat 28 sobie liczę. Czytać ani pisać nie umiem. Ojciec mój umarł, a matka we wsi Zabiela na gospodarstwie mieszka. Od powzięcia rozumu do lat 16 byłam przy rodzicach, a potym u JW. Potockiej w służbie będąc, za mąż za Józefa Wojewódzkiego, który za kamerdynera natenczas u deputata płockiego z nazwiska mnie niewiadomego służył, poszłam i jedenasty czyli dwunasty rok za nim jestem. W Warszawie jak bawiemy, rok blisko będzie; życie z handlu cytrynami i fruktami przez cały czas ja, a mąż na flis do Gdańska trzeci raz poszedł i jeszcze nie powrócił, a ja we wsi Krysku i Bulkowie za Zakroczymiem u jakiegoś p. regenta z nazwiska mi niewiadomego, przez niedziel kilka na żniwie byłam i życie stąd utrzymywałam. W areszcie ratusza M.S. Warszawy drugi raz jestem. Pierwszy raz w obwinieniu skradzenia pościeli niejakiej Magdalenie, z którą w jednej stancyi mieszkałam, z nazwiska mi niewiadomej, czego nie uczyniłam, bo natenczas kiedy ta pościel zginęła, na Pradze byłam, z jej instancyi oddana zostałam; za co posiedziawszy niedziel dwie, gdy mąż mój zapłacił tej Magdalenie czerwony złoty jeden, zostałam bez kary uwolniona. Drugi raz teraz, przytrzymana przez szkolnika (urzędowego szpiega) przy sprzedawaniu trzech łyżeczek srebrnych, oddana jestem do tegoż aresztu, które łyżeczki od lokaja przechodzącego w Bulkowie w karczmie za zł 12 kupiłam, sądząc, że w Warszawie za nie więcej mogę wziąć. Skąd by zaś ten lokaj szedł i jak się nazywał, nie wiem, to tylko widziałam, że w tymże Bulkowie tenże sam lokaj w karczmie przez kilka czasów pijał i inne rzeczy tam przedawał. Powróciwszy ze żniw do Warszawy, u Budzińskiej, kucharzowej na Nowolipiu mieszkającej, przez dwie noce nocowałam, a trzeciego dnia zaraz po sprzedawaniu łyżeczek, jak wyżej powiedziałam, dostałam się do aresztu. Żadnej kradzieży nikomu nie dopełniłam Tyle wyznała.

B. Marcinkowski l.w.k. instyg”

 Karczma “Ostatni grosz” pod Warszawą – J.F. Piwarski

UWAGI:

a/  Według Konstytucji z r. 1717 – czerwony złoty równał się 18 złp., a według Konstytucji z r. 1766 – czerwony złoty równał się 16,75 złp.

b/  Do roku 1788 kary sądowe obliczano w Polsce w dawno już nieużywanych grzywnach

( 1 grzywna = 48 gr.)

c/  suswal – fartuch skórzany zachodzący wysoko na pierś

Artykuł pochodzi ze strony Janusza Stankiewicza.

signature

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *