Rekonstrukcje stankiewicze.com

Humor ludowy

Gorąca prośba do czytelników – jeżeli możecie Państwo wzbogacić tę stronę o swoje anegdoty, przysłowia, czy zagadki związane z tematyką ludową – zamieszczę je na tych łamach wraz – z podaniem lub bez – autora…

Wybór fragmentów z książki Doroty Simonides „Księga Humoru ludowego”

Humor ludowy jest spontaniczną i nie kontrolowaną dziedziną twórczości ustnej. Powstaje on i krąży
w obiegu słownym, w sytuacjach raczej kameralnych, wśród osób dobrze sobie znanych. Jest więc – podobnie jak cały folklor – zjawiskiem z natury swej nie przeznaczonym do druku.
Bezpośredniość i spontaniczność jego przekazu ma wyraźny wpływ na formę narracji i dobór tematyki w tej dziedzinie twórczości.

Anegdota ludowa śmieje się z każdego zjawiska i każdej sytuacji. Towarzyszy człowiekowi nie tylko na ziemi, ale i przedstawia jego losy w zaświatach. Ukazuje komiczne strony codziennego życia i nie daruje nawet sprawom tak ostatecznym jak śmierć. Bajka i podanie ludowe uogólniają, schematyzują i celowo upraszczają rysy psychiczne bohaterów, sytuacji i zdarzenia,
a anegdota bazuje na szczegółach, słabostkach, wadach, ułomnościach, ukazując ich komiczne strony.

Przedstawiamy na tej stronie próbkę poczucia humoru i potrzeby śmiania się w wydaniu ludowym, przypominając czytelnikom, iż prezentowane teksty – wyrwane ze społecznego kontekstu, pozbawione funkcji, która je każdorazowo powołuje do życia, gestykulacji i mimiki gawędziarza, a nade wszystko śmiechu i reakcji odbiorców – są wyraźnie uboższe od ich autentycznego, ustnego życia w kręgu społecznym….

……………….

O Porażu w Bieszczadach słyszałem tak wiele, że nie spamiętam wszystkiego. Mówiono tak:

– a w Porażu to sołtys miał takiego zeza, że jak płakał, to mu łzy po plecach ciekły

– a w Porażu to chałupy są tak niskie, że chodzić w nich mogą tylko trzewiki

– a w Porażu to strumyk jest taki kręty, że ryby nie wyrabiają na zakrętach i zdychają w torfowisku

– a w Porażu to spadła tak gęsta mgła, że ułamała sołtysowi nogę

– a w Porażu to szosę kisielem polali, bo sołtys chciał kolorową mieć

……………….


– O Jezus Maryja, połknąłem włos! – zawołał małżonek.

– Dobrze ci tak. Przed ślubem to mnie chciałeś całą zjeść, a teraz jak włos połykasz, to robisz tragedie!

……………….


Jeden ksiądz prawi na kazaniu:

– Mili parafianie, małżeństwo to jak przystań, w której spotykają się dwa okręty na morzu życia…

Naraz przechylił się sąsiad z ławki do drugiego i głośno powiada:

– Tomek, teraz rozumiem wszystko. Spotkałem się z okrętem wojennym!

……………….

Wilamowicanie zwozili kamienie do budowy kościoła. Zwózka szła powoli, a czasu było niewiele. Każdy jednak oszczędzał swego konia i nie tknął go batem.

Dopiero jeden podał radę, aby konie swoje na czas zwózki pozamieniali.

– Bij ty mego, a ja twojego konia, to nam żal nie będzie!

Istotnie, praca poszła prędzej.

……………….

Chojanie, chcąc złapać dzięcioła, stawali jeden na drugim pod drzewem, aż ostatni włożył rękę do dziupli. Gdy stojący na dole usunął się , inni pospadali, ostatni tylko zawisnął, nie mogąc ręki wyjąć. Aby go z tego przykrego położenia wybawić, jeden z chojanów śmignął toporkiem i odciął mu rękę od drzewa.

……………….

Pytał raz ktoś chłopa, gdzie ma brony. Odpowiedział:

– A lało mi się przez strzechę i nakryłem nimi chałupę!

……………….


Przychodzi kobiecina do kasy biletowej w Opolu:
– Dejcie mi jeden bilet do Bytomia
– Wohin? – pado kasjerka.
– Do Bytómia jeden bilet mi dejcie!
A kasjerka zaś: – Wohin?
Łozgorszyła się kobiecina i pado:
– Do rzyci nie do Chin. Jo staro baba byda się tam po Chinach smykać!

……………….

Wrona tępi kurczęta i gąski. Niemcy rada w radę postanawiają, aby wyszukać gniazdo i zniszczyć je. Ale gniazdo było na wierzchołku sosny. Cóż wtedy robią? Idą po drabinę, ale niosą ją w poprzek i wejść do lasu nie mogą. Wpadają wtedy Niemcy na koncept i wycinają taką warstwę lasu, jak szeroka jest drabina.

……………….


Pyta Antek Francka:

– Antek, czym jest twój ojciec?

– Bednarzem!

– To nie może być. Jakby naprawdę jest bednarzem, toby ci dawno ta piąta klepka wsadził.



Antek i Francek poszli do lasu. Po drodze napotkali ciężki kamień. A na nim był napis: „Jak mocie ludzkie serce, to mię obróćcie”. Wzięli i obrócili. A jak go obrócili, to zaś tam było napisane: „Pięknie wam dziękuję, bo mi się bok odleżoł”.



Wiesz – powiado Antek do Francka – dziś pierwszy roz mój budzik mnie obudził.

– Jak to ? – dziwi się Antek.

– No, bo mie moja staro nim w łeb gruchła!



Antek robił z Franckiem w kopalni. A że był leń, nie chciało mu się łopaty na dół brać. Napisoł na niej: „Antek, przynieść mi ta łopata, boch zapomniał”. Antek przeczytoł i dopisał: „Francek, jo tyj łopaty nie widzioł”.



Francek robił przy kotłach. Roz też Antek ku niemu przychodzi i pado:
– Starsznie się dziś czuję. Mom kaca, a w głowie to mi tak szumi i huczy, jakby mi ją rozsadzić chciało.
– Nic się nie bój – pado Francek – próżny kocioł nigdy nie eksploduje



Antek kupił sobie motor. Przyszedł do niego Francek i powiada:

– Pożycz mi twojego motoru, chcę pojechać do miasta.

– No dobrze – powiada Antek – ale czy umiesz jeździć?

No i zaczął go pouczać, że jeśli ujrzy z naprzeciwka dwa światła, to ma pamiętać, że to dwóch policjantów na motorach. No i dobrze, teraz Francek jedzie. Naraz na szosie dwa światła. Wjechał więc Francek, tak jak mu Antek nakazał, w sam środek. Obudził się w szpitalu. Jak go Antek odwiedził, to Francek mu powiada:

– Ty wiesz, dwa światła były, ale skąd mogłem wiedzieć, że oni drabinę wieźli?

……………….

Przyszedł kawaler zalecać się. Matka częstuje go ciastem, w którym pełno zakalca. Kawaler, chcą się przypodobać matce, wyjmuje zakalec z ciasta i smacznie zajada, na to matka:

– Zakalec na palec, bo to piekła matka.

A córka, chcąc to pokazać, że lepiej jeszcze umie piec ciasto, wykrzyknie:

– U mnie na trzy palca – zakalca!

……………….

Pochował chłop swoją żonkę, no i zaraz się do innej wybierał w zaloty. Ale ludzie szumią, że dopiero tydzień minął. To ten po kościele idzie na grób i lamentuje:

– Żono, żonko kochana, wróć się.

A wszystko, żeby dla ludzkiego oka. A tu pech chce, że kret dziury ryje. Ziemia się podnosi. Ludzie patrzą, a chłop przestraszył się nie na żarty i woła:

– Ty, stara! Nie wygłupiaj się, ja tylko cię naumyślnie tak wołał!

……………….


Dwie sąsiadki prowadzą z sobą rozmowę i ta jedna powiada:

– Moja droga, a cóż to pani ma tak oko podbite? Któż to zrobił?

– A wiecie – mój ślubny!

– A pani to wytrzymuje? Nie może pani tego zgłosić na milicję?

– Owszem, zrobię to, jak tylko mój ślubny wyjdzie ze szpitala.

……………….

Jedna baba otruła swego ślubnego grzybami. A zrobiła to ekstra, a nie przez nieszczęście. No i teraz w sądzie pytają ją:

– Pani Kulik, a czemu to pani męża grzybami otruła?

– Wysoki sądzie, w całej Pszczynie arszeniku nie było!

……………….

Był raz koniec świata. Wszyscy mężczyźni stanęli przed bramą niebieską i stukali w drzwi, aby ich wpuścić.

Święty Piotr otworzył bramę i patrzy zdziwiony na mężczyzn, gdyż wszyscy ustawili się po prawej stronie bramy, a tylko jeden po lewej. Zapytał więc święty Piotr:

– Czemu wy wszyscy stoicie po tej stronie?

– A bo żony nam kazały – tak zabrzmiała odpowiedź.

– No, to jeśli tak, to pójdziecie do piekła, bo nie była to wasza wola, tylko wola żony!

Następnie podszedł do tego po lewej stronie  i powiada:

– Ty jeden wejdziesz do królestwa niebieskiego, jednak zanim cię wprowadzę, powiedz, co cię skłoniło, żeś stanął po lewej stronie?

– Żona mi kazała.

……………….

Kuba posłał babę na jarmark z kurczęciem na sprzedaż, polecając jej, by je na powrót do domu przyniosła, jeżeli szóstki za nie nie dostanie. Pod wieczór wraca kobieta z miasta i przynosi ze sobą kurczę.

– Czemu żeś go nie sprzedała? – pyta się Kuba

– Bo mi dawali za niego piętnaście centów! – odrzecze baba. – A tyś mi kazał wziąć szóstkę!

……………….

Widzi kobieta, że kręcą się złodziejaszki. Schowała se pieniądze do stanika. Ale co chwilę łapie się za to miejsce, aż złodziej wypatrzył, wepchnął jej tam rękę i zabrał całą sumę. Baba złapała się, pieniędzy nie ma!

Zaraz leci do księdza i prosi, żeby może na kazaniu ogłosił, to może złodzieja sumienie ruszy. Ksiądz się pyta:

– No, to jak wam te pieniążki wybierał, nic nie poczuliście?

– A i owszem, czułam, ale myślałam, że ma poważne zamiary.

……………….

Do szynku roz przyszoł chłop. Nic nie robił, ino kombinował, jak by wypić, ale za darmo. Wloz i pado do szynarki:

– Daj mi a  wartko pół litra, póki sie nie zacznie!

Dała mu i cało zaciekawiono pyto:

– A co to się mo zacząć|?

– Szkoda godać, dają mi jeszcze talyrz flaków, póki się nie zacznie!

Zaś mu dała i cało ciekawo zaś go pyto:

– No dyć aby mie powiedzcie, co się to mo zacząć?

– Daj mi jeszcze na droga jedzynio, póki się nie zacznie!

– Jak wyście tacy, to i jo wom nie dom, najprzód zapłaćcie!

– O, już się zaczęło – pado chłop i pyrs, już go nie było.

……………….

 Przyprowadzili złodzieja do sądu i sędzia mówi mu:

– Czegos konia ukradł?

– Ja, proszę pana sędziego, koniam nie ukradł. Szedłem se, a koń stał i nie dał mi przejśc ino fikał. Przyszedłem do pyska, chciał mie uchlać. I tak chodzę i chodzę, a tu Janek woła: – Wojtek, chodź! – I ja chciałem przejść bez grzbiet i lezę bez konia, a on skoczył ze mną i teraz gadają, że ja ukradł konia.

……………….

Raz do jednej kobiety przyszła Cyganka i pyto:

– Mogę se uwarzyć zupy z gwoździa?

– Z gwoździa? Przecę to nie idzie – pado kobieta

– Idzie, idzie, zaroz obejrzycie!

Wciepła gwóźdź do wody, postawiła na piec i warzy. Za chwilę prawiła:

– Dejcie mi troszkę soli. A teroz dajcie mi troszkę pieprzu. Hm… coś jeszcze brakuje, może by tak kostkę maggi. A może troszkę smalcu jakby dać?

Baba dała jej łyżkę omasty, potem jeszcze trochę pietruszki, garść krupów pogańskich i trzy kartofle. Jak się to wszystko uwarzyło, Cyganka spróbowała, pedziała, że teroz jest bardzo dobro ta zupa z gwoździa, dała babie spróbować i poszła.

……………….

Przyszło raz dwóch Cyganów do gospodarza na jabłka. Gospodarz usłyszał, jak ktoś jabłka rwie, porwał się i już też był w ogrodzie.

– Wy psiajuchy, wy gnidy pierońskie, jak chwycę jednego, to mu łapy z zadka powyrywom – wołał i rzeczywiście jednego udało mu się złapać, a ten drugi hyc przez płot i już go gospodarz nie mógł dopaść. Ten za tym płotem powiada:

– Gospodarzu, to on mie namówił do was na te jabłka. Jeszcze powiedział, że wy w domu i tak kryki ciężkiej nie macie, to i tak nam nic nie zrobicie. A ja mu powiedziałem, że jak nas złapiecie, to z pewnością po kryka skoczycie i wybijecie nas.

– Toć mam krykę – powiada gospodarz – i to taką fest. Chodź sam ino drab i potrzymaj tego pierona, a ja skoczę po tę krykę, a potem mu sprawimy takie lejty, jakich jeszcze nie miał.

No i Cygan potrzymał kolegę, a gospodarz poszedł po laskę. Jak tylko w domu znikł, obaj Cygani przeskoczyli przez próg i już też ani śladu po nich nie było.

……………….

Przyniosła dziewka do szewca buty do naprawy, napominając go, by je tak zreperował, żeby nijakiej dziury nie było.

Na drugi dzień oddaje szewc buty dziewce z zaszytymi cholewami.

– Czemuście to zrobili? – zapytuje dziewka szewca.

– Jak nie było tak zrobić – odpowie szewc – kiejś mi kazała tak buty se naprawić, by w nich żadnej dziury nie było!

……………….

Poszła kumoszka z kumoszkiem do spowiedzi. Szli przez las. No i zrobili „raz”. I spowiadają się z tego grzechu. Chłop spowiada się, że z kumoszką zrobili raz. A kumoszka się spowiada, że zrobili dwa razy. A ksiądz mówi do kumoszki, że kumoter mówił, że tylko raz.

– Proszę księdza, on mi tam nie daruje, jak będziemy szli nazad.

……………….

Przyszła baba do spowiedzi i gada do księdza, że zdradzała chłopa z sąsiadami. Ksiądz się spytał, ile razy to było. Kobieta gada, że za każdym razem odkładała jednego ziemniaka. Ksiądz kazał przynieść te ziemniaki. I ta baba poszła. Ksiądz z organistą siedzą w kościele i nie mogą się na nią doczekać. Nagle słyszą , a tu jedzie traktor i ksiądz wyjrzał. Patrzy… a tu traktor ciągnie dwie przyczepy ziemniaków, a na jednej siedzi ta baba. Ksiądz mówi:

– To aż tyle?

A ona mu odpowiada:

– Proszę księdza, to nie wszystko, jeszcze dwie są na podwórku

……………….

Chłopak poszedł do spowiedzi. Spowiada się, spowiada, a ksiądz się go pyta:

– Wódkę pijesz?

A on odpowiada:

– Bo to ksiądz da?

– Ojca bijesz?

– A bo to się da?

– A pannie cnotę odbierasz?

– A bo to ją ma!?

……………….


Chcąc zbyć kazanie, na które przygotować się nie chciał, wylazł ksiądz na ambonę i powiada:

– A wiecie, wy, co ja mam powiadać?

Wierni odpowiedzieli, że nie wiedzą.

– Otóż, jeżeli wy nie wiecie, o czym mam mówić, to wam nic nie powiem.

Na drugą niedzielę wchodzi na ambonę i pyta:

– A wiecie, wy, co mam powiedzieć?

Wszyscy powiadają: – Wiemy.

– Otóż, jeżeli wy wiecie, to wam nic nie powiem

Na trzecią niedzielę ksiądz z ambony pyta:

– A wiecie, wy, co mam powiedzieć?

Jedni powiadają: – Wiemy. – Drudzy zaś: – Nie wiemy.

– Otóż, ci co wiedzą, niech powiedzą tym, co nie wiedzą.

……………….


Szlachcianka miała na sprzedaż wieprza czy świnię na jarmarku w miasteczku, a chłop nie mogąc z nią długo targu ubić, zawołał odchodząc i chowając sakwę do kieszeni:

– No, kiej tak, to moje pieniądze, a pani świnia.

……………….

Trzech górników siedzi raz w restauracji i popija piwo. Chwalą się jeden przed drugim, jakie to mają grube żony. Pierwszy gada:

– Moja staro jest taka gruba, że na jednym stołku nie może siedzieć, musi mieć dwa.

Drugi powiada:

– Moja jest taka gruba, że jak wychodzi do kuchni, to musi iść bokiem, bo przodem by nie przelazła.

A trzeci gada:

– To wszystko nic. Moja jest taka gruba, że jak żem od niej zaniósł biustonosz do pralni, to mi powiedzieli, że namiotów nie przyjmują.

……………….

Przychodzi chłop do sklepu z odzieżą damską i pyta się sprzedawczyni:

– Panienko, macie we sklepie to, co baby noszą z przodku na piersiach?

A ona się pyta, w jakiej formie „G” czy „J”.

– A co to jest forma „G” i „J”?.

– No, forma „G” to gruszka, a forma ”J” to jabłko.

Chłop na to rzecze:

– A nie macie coś na „K” – w formie kompotu?

……………….


– Francik, powiedz mi, co to jest wypadek, a co nieszczęście? Nie wiem, czy jest jakaś różnica.

– No widzisz – wypadek to jest wtedy, jak teściowa wpadnie do studni, a nieszczęście, gdy ją ze studni wyciągną.

……………….

Nasz sztajger to taki elegancik. Przyszoł roz do krawca i godo:

– Chciałbych se uszyć anzug w kolorze kawy z mlekiem.

– Z cukrem czy bez? – spytoł krawiec

……………….

– Podobnoś zmienił robota? – pyto Józek swego przyjaciela

– Zrobiłech to dlo zdrowia.

– A co ci dolega?

– Mie nic – pado Józek – Ale chodzi o zdrowie mojego sztajgra. Ciągiem godoł, że na mój widok robi mu się słabo.

……………….


– Panie Szpyndlik, jo wczoraj był u wos trzy razy z rachunkiem za gaz i światło, a wos nie było!

– I wy się nie wstydzicie dzisioj już zaś przychodzić!

……………….

Siedzieli se tak raz wszyscy przy stole i opowiadali. Wtedy zaczął rozprawiać ojciec i powiada do swoich dzieci:

– No, my się tak dobrze nie mieli jak to wy. Downi w domie ino słoma była, terozki na łóżkach leżycie. Downi ino kartofle i zsiadłe mleko jedli, terozki różne cuda…

Tak to rozprowioł i rozprowioł, a te małe dzieci ino słuchają, aż tu najmłodszy Karlik pado:

– Patrzcie, tato, jak wy się to teraz dobrze przy nos macie!

……………….

Stary Korbel przyszli wedle północki z szynku i jak wlazowali do chałupy, to ich baba na nich:

– Ty giździe zatracony! To ty tak wczas z tej gospody przychodzisz?

A on jej powiado:

– No ale Hyjdla! Przecach nie mógł tam siedzieć aż do rana!

……………….

Roz przyszedł pijaniusieńki mąż do domu. Kobieta zaraz na niego:

– A widzisz! Nawet porządnie drzwi nie umiesz otworzyć, tak się upiłeś!

– Oj babeczko, za mało, za mało. Jak się więcej upiję, to mię koledzy prowadzą i oni drzwi otwierają !

……………….

– Ty Zeflik, patrz jako ta moja baba jest… w domu nie ma ani kapki gorzoły, a ona ostatni nasz grosz na chleb wyniesła!

……………….

Antek z Franckiem szli pijani do domu. Doszli do chałupy i pożegnali się. Naroz Antek leci nazod do Francka i woło:

– Francek, patrz, tam na rogu leży rozjechany twój Azor.

Francek się go obejrzoł i pado mu:

– Antek, jo wiem, żech wypił, ale myślisz, że tak dużo, że aż mojego Azora nie poznom? Przecież nie jest taki plaskaty!

……………….

Jednemu chłopu umarła baba. Wieczór po pogrzebie siadł za stołem i pocieszoł się półlitrówką. Przyszedł kolega i powiodo mu:

– I to teraz twoja jedyna pociecha ta gorzoła tu?

– Nie, nie jedyna. Mom jeszcze w bifeju liter.

*****
Wchodzi Amerykanin do baru w Polsce i mówi:

– Słyszałem, że wy Polacy to jesteście straszni pijacy. Założę się o 500 $, ze żaden z was nie wypije litra wódki jednym haustem. W barze cisza. Każdy boi się podjąć zakład. Jeden facet wstał i wyszedł, mija kilka minut i wraca z powrotem, podchodzi do Amerykanina mówiąc:

– Czy ten twój zakład jest wciąż aktualny?

– Tak! Kelner – podaj litr wódki!

Gościu wziął głęboki oddech i … z litra została pusta butelka. Amerykanin robi głupią minę i wypłaca dolary mówiąc:

– Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, mógłbym wiedzieć, gdzie wychodziłeś kilka minut wcześniej?

– A, poszedłem do baru obok sprawdzić, czy mi się uda…

 *****

Wczesnym rankiem myśliwy wybrał się na polowanie. Przeszedł kawałek i myśli:

– Tak zimno, pewnie dziś nic nie upoluję

Wrócił do domu, rozebrał się i wszedł do łóżka.

– To ty kochanie? – spytała w półśnie żona myśliwego.

– Tak skarbie.

– Zimno?

– Oj, bardzo.

– No widzisz, a ten kretyn poszedł na polowanie

*****
 

W szpitalu pacjent do salowej:

– Czy może pani mi przynieść kaczkę?

– O, zachciało się! A może jeszcze z frytkami?

*****

Dziecko marudzi ojcu:

– Tato ja chcę na sanki!

– Jestem zmęczony – odpowiada ojciec – nie ma mowy.

– Tatusiu chodź! Wszystkie dzieci chodzą na sanki!

Po dziesięciu minutach ojciec się poddał i poszedł z synem na sanki.

Minęło pół godziny, a dziecko znowu marudzi:

– Tato chodź do domu, ja już nie chcę – już więcej nie pójdę na sanki, tylko chodź do domu.

– Nie gadaj tyle, tylko ciągnij – odpowiada ojciec.

*****
 

– Mężczyzna w żółtych slipkach ma natychmiast opuścić teren pływalni – wrzeszczy ratownik.

– A dlaczego właśnie ja mam wyjść?

– Bo pan sika.

– Przecież wszyscy tak robią…

– Ale tylko Pan robi to z trampoliny.


Autor – EMTEBE



W książeczce Wojciecha Jarzębowskiego „Karol Wojtyła w góralskiej anegdocie”, oprócz kilkunastu anegdot, znalazłem taką:

„ Pewnego razu zdarzyło się, że przebywający w Jaszczurówce u Sióstr Urszulanek na wypoczynku biskup Karol Wojtyła zastąpił księdza, który w dniu tym miał spowiadać, lecz nagle musiał wyjechać. Usiadł więc biskup w słuchalnicy (konfesjonał po góralsku) i czeka na pierwszego grzesznika. Wtem pojawia się młody góral, klęka, pozdrawia Pana Boga i już ma wyznawać swoje grzechy, gdy biskup spostrzega u górala wystającą zza juhaskiego pasa butelkę wódki.

– W tej chwili masz iść i wódkę wylać – mówi do górala. Góral posłusznie wstaje z klęczek i odchodzi od słuchalnicy. Po jakimś czasie wraca i nabożnie klęka. Biskup ze zdziwieniem widzi, że butelka nadal tkwi za jego pasem.

– Jak to, nie wylałeś? – pyta

– Nie. – odpowiada zafrasowany góral. – Pół flaszki jest Józka, dołożył się.

– Masz natychmiast iść i wylać tę wódkę – woła biskup.

Góral znowu podrywa się z klęczek i odchodzi. Gdy wrócił, biskup z niedowierzaniem kręci głową, bo flaszka nie tknięta nadal była na swoim miejscu.

– No! Czemu nie wylałeś? – pyta zdziwionym głosem.

– Proszę księdza jegomościa, nie mogę. Józkowa wódka jest na wierchu, a moja ze spodu.

……………..

Innym razem, gdy biskup Karol Wojtyła zastępował w Jaszczurówce tamtejszego księdza, słuchał tym razem grzechów młodej góralki, ale już mężatki, jak oświadczyła na wstępie.

Dziawkoli mu bes te kratki słuchalnicy, brzeiscy poza uszy o różnych głupotach, że obscekała Hanke, że ukradła cosi kajsi, gada nieprzytomnie i gada.

– A nie spaliście, aby kiedy z obcym chłopem – przerywa te gadanine spowiednik.

– A dałby to spać obcy chłop – odpowiedziała przytomnie góralka.


W książce Marii Tomkiewicz i Władysława Tomkiewicza „Dawna Polska w anegdocie” znajdują się między innymi takie anegdoty:

„ Przy czytaniu kroniki Długosza uderza stosunkowo wielka ilość materiału anegdotycznego odnoszącego się do osoby króla Władysława Jagiełły…

Już samo zetknięcie się z nowym i mało znanym władcą wschodnim napawało przerażeniem dwór królewski w Krakowie. Nic dziwnego, że najbardziej zaniepokojona musiał być królowa Jadwiga, dla której to polityczne małżeństwo z rozsądku musiało było osobistą tragedią. Młodziutka Jadwiga (miała 13 lat) dla racji stanu poświęcić musiała sprawy swego serca, a do tego dramatu dołączył się jeszcze lęk przed przyszłym małżonkiem, którego rozmaici intryganci i paszkwilanci dworscy malowali jako nieokrzesanego barbarzyńcę o kształtach ciała bardziej zwierzęcych niż ludzkich.

Toteż, gdy Jagiełło przekroczył granice Polski i powolnym marszem począł się zbliżać ku Krakowowi, by tam stanąć na ślubnym kobiercu, królowa wysłała naprzeciw przyszłego małżonka swego zaufanego dworzanina Zawiszę z Oleśnicy. Poseł miał dokładnie obejrzeć przyszłego władcę, nie zdradzić się z istotnym celem poselstwa i po powrocie zdać rzetelną relację. Ażeby relacja ta byłą uczciwa, zabroniono mu przyjmowania jakichkolwiek podarunków, by uniknął pokusy przekupstwa.

Jagiełło, czy się dowiedział o instrukcjach danych dworzaninowi, czy też się ich po prostu domyślił – dość, że Zawiszę przyjął niezmiernie uprzejmie, a po uczcie zaprosił go ze sobą do łaźni, „aby dokładnie przypatrzył się nie tylko urodzie, ale i budowie pojedynczych części ciała” gospodarza.

Chwyt był bardzo dobry; Zawisza wróciwszy natychmiast po tym do Krakowa relacjonował swej pani, że książę Jagiełło wzrostu średniego, szczupłej postawy, budowę ciała ma składną i przystojną, wejrzenie wesołe, twarz ściągłą, bynajmniej nieszpetną, obyczaje poważne i książęcej godności odpowiednie”.

Opisawszy ten raport Zawiszy, dodaje Długosz z satysfakcję: tak to uspokoił on królową Jadwigę”..”

……………

„W ziemi radomskiej rozeszła się pogłoska o grożącym jakoby najeździe tatarski. Zebrana szlachta poczęła się naradzać, gdzie najlepiej zabezpieczyć rodziny. Powszechnie panowała opinia, iż najbezpieczniejszym miejscem będzie klasztor w Sieciechowie.

Na zebraniu tym znajdował się niejaki Siemieński, którego żona słynęła z urody. Zapytany przez sąsiadów, czy też wywiezie swą małżonkę do klasztoru, odpowiedział:

– A wie go diabeł, komu się pierwej bronić: czy tatarom od muru, czy mnichom od żony.”

……………..

„Gdy rozpętała się wojna z Iwanem Groźnym o Inflanty, która pociągnęła za sobą wielki rozlew krwi, miał król polski zaproponować carowi, by nie skazywać swych żołnierzy na śmierć i kalectwo, lecz spór rozstrzygnęli w drodze pojedynku.

Iwan Groźny, który nie bardzo wierzył w swą sprawność szermierczą, nie przyjął wyzwania, zasłaniając się tym, że nie są sobie równi, gdyż on, car, jest panem dziedzicznym, podczas gdy Stefan jest tylko królem elekcyjnym. Na co Batory miał zareplikować:

– Przecież ja zacniejszy jestem, bo mnie cnota, a nie żywot kobiety, królem uczyniła.”

……………….

„Pewnego razu na jednej z bocznych ulic Krakowa ówcześni hultaje napadli Stańczyka i obdarli go z szat. Gdy na wpół nagi trefniś zjawił się na zamku, król Zygmunt srodze go żałując zapytał:

– Czemuś nie krzyczał, kiedy cię obdzierano?

Na to trefniś:

– Bardziej, królu, ciebie drą niż mnie; anoć tobie wydarto Smoleńsk – a przecież milczysz.”

…………………

Król Zygmunt August był miłosnikiem książek, które sprowadzał wielkim kosztem z zagranicy i tym sposobem zebrał m.in. bibliotekę autorów starożytnych, jedyną w swoim rodzaju. Chcąc pewnego razu sprowadzić od razu znaczną ilość ksiąg, polecił ich kupno franciszkaninowi Lismaninowi, spowiednikowi królowej matki, którego wysłał za granicę z pieniędzmi.

Wiedział o tym Stańczyk i śmiał się w duchu.

– Powiedz mi też, Stańczyku – zapytał go raz król – wieleś ty już głupców sobie równych znalazł?

– Co dzień ich spisuję i już Zygmunta Augusta zapisałem.

– A to za co ?

– Za to, że Lismaninowi dał tyle pieniędzy i wyprawił go z nimi za granicę.

– A poczekajże jeszcze, Lismanin wróci.

– Jak powróci, to ciebie zmażę, a jego zapiszę.

Zgadł Stańczyk, gdyż Lismanin zagarnąwszy pieniądze, więcej się z książkami nie pokazał i osiadł w Szwajcarii.

…………….

„Pewien szlachcic wyprawił syna na studia do Włoch. Niezmiernie się zdziwił, kiedy już po kilku miesiącach syn znalazł się z powrotem w kraju. Indagowany przez ojca o tak rychły powrót, wyjaśnił jego przyczynę:

– Że mię tam przez wszystko lato trawą karmiono, tak żem się bał, żeby mi w zimie siana nie dawano.”

……………..

Pewna skąpa mieszczka zamówiła mszę, ale za jej odprawienie dała księdzu tylko pół grosza. Ksiądz ubrał się w ornat, stanął u ołtarza – ale jakoś mszy nie zaczyna, karty tylko w mszalke przewraca, jakby w nich czegoś szukał. Poczęło się pani nudzić, a że mróz był siarczysty – nogi marzły coraz bardziej; posyła więc służebną, by księdza ponagliła.

– Ba – odpowie ksiądz – i mnie też niewesoło, ale zwertowałem całą księgę i żadnej mszy za pół grosza znaleźć nie mogę.

……………….

Jan Zamoyski, kasztelan chełmski, za Barem na Podolu spotkał niespodziewanie starca, toteż dał wyraz swemu zdumieniu:

– A, niebożę stary, jakożeś się zestarzał, że cię poganie nie wzięli?

– Iżem miał wiarę

– Jakże to?

– Skoro o tatarach było słychać, że idą, to ja wierzyłem i uciekałem – i doczekałem się starości.

……………….  



Fragmenty książki Stanisława Czernika „Humor i satyra ludu polskiego”:

Pierwsze zapisane zabytki wskazują, że już w XV wieku pieśń ludowa wyróżniała się dojrzałą formą poetycką, świadczącą o długim przedtem rozwoju. Niestety, okres ten zatracił się „ w mroku dziejowym”. Pozostały po nim tylko zniekształcone okruchy, czekające zresztą od lat na swego badacza. Ale tradycja tej przeddziejowej twórczości silnie działała w późniejszym okresie. Można więc śmiało mówić o tysiącletnim wysiłku twórczej wyobraźni ludowej. Szczątki, cząstki, echa tej twórczości ustnej i bezimiennej przedostały się do naszych ksiąg, dochodząc do postaci pisemnej  z wielkim trudem, wśród nieporozumień i „niedorozumień”.


Jaka woda, taki młyn;
Jaki ojciec, taki syn;Jaka rzepa, taka nać;Jaka córka, taka mać.Jakie drzewo, taki klin;Jaki ojciec, taki syn;Jaki świder, taka dziura;Jaka matka, taka córa

U mojej kobyły
Są cztery podkowy;Wolę jedną pannęNiźli cztery wdowy

Powiadają ludzie,
Że bida umarła;A tu idzie druga,Ogona zadarła.

Moja matko, był tu Maciek,
Chciał donicy – wiercić maczek.Moja córuś, dać mu było,Dyć by nam jej nie ubyło.

Trzy lekarstwa na świecie
Goją ludzkie rany:Dzieweczka, kwatereczka,Woreczek napchany.

Matusiu, matusiu,
Źleś rybki warzyła,Bo jedna rybeckaW ziwocie ozyła. 

Świnia bez ogona,
Kobyła bez grzywy,Dziewka bez warkocza,Toć to kaduk dziwy.

Siedzi ptaszek na rokicie,
Śpiewa sobie rozmaicie,I ja sobie pierwy śpiewał,Pókim jeszcze żonki nie miał.

Kwiatek żeś, ty kwiatek,
Póki nie masz dziatek,a jak będziesz miała dziatki,spadną z ciebie kwiatki.

Moja Kasiu, moje rybię,
Już dwa lata na cię dybię,Już dwa lata i dwie zimy,A to wszystko dla pierzyny.

Ja się nie umiem frasować,
Toż radzę drugim zachować;Bo w trosce człowiek grzybiejePierwej, niż się sam spodzieje.

Masz dziewczyno wianek ? – Mam.
Dasz dziewczyno wianek ? – Dam.Mają ludzie, mam i ja,Dają ludzie, dam i ja.

Gadali se chłopcy,
Jam ich podsłuchała:„żeniłbym się z kozą,żeby posag miała”.Jam też pomyślała:Choćby był rogaty,Poszłabym za capa,Byle był bogaty.

Kieliszek braciszek,
Gorzałeczka siostra,Rączka przyjaciółka,Co do gęby niosła. Kieliszku, braciszku,Mam nadzieję w tobie,Jak wypiję dwanaście,Podweselę sobie.

U mojej dziewczyny
W piątek zaręczyny,W niedzielę wesele,W poniedziałek chrzciny.

Poszłam za starego,
Ni żadnej uciechy,Przytulę gębulęJak do starej strzechy.Poszłam za młodego,Wszelakie wygody,Przytulę gębulę,Kieby do jagody.

Od kieliszka, ode dwóch,
Boli głowa, boli brzuch;A od czterech, od piąci,To się trochę odtrąci.

Dobrze ludzie uczynili,
Że mnie z babą ożenili.Ja na babie nic nie stracę,Sprzedam babę, kupię klaczę;Klacz mi zdechnie – skórę złupię,Sprzedam skórę, pannę kupię.

Autor:

Janusz Stankiewicz, http://www.stankiewicze.com/

signature

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *